Ludzie zawsze będą nam podsuwać kłody pod nogi, ale my musimy schylić się, wziąć tę belę, wypieprzyć w kosmos i iść dalej.
Hello!
Zastanawiałam
się, o czym napisać, a w mojej głowie było pełno pomysłów i myśli, ale
postanowiłam, że nawiążę trochę do poprzedniego wpisu. Będzie to trochę jakby wyznanie z przeszłości, ale minęło sporo
czasu i mogę swobodnie o tym rozmawiać.
W
sumie ostatnio pisałam o tym, że 17-letnia ja walczyła o siebie, o swoje
przekonania, o to kim byłam, i tak dalej. Chciałabym opisać sytuacje z mojego
liceum, która były bolesne, ale muszę sobie o tym przypominać, bo teraz chcę
zawalczyć o swoje życie i moje ja.
Tak
więc uczęszczałam do jednego z lepszych liceów w okolicy. Poziom był naprawdę
bardzo wysoki, ale lubiłam stawiać sobie wyzwania, byłam ambitna i chciałam też
wtedy swoją przyszłość związać z Krakowem, dlatego wszystko musiało być idealne.
Chociaż jeszcze w gimnazjum pragnęłam odciąć się od wszystkiego i wybrać się do Łodzi. Byłam mega szalona, I know. Ale na szczęście albo i nie, ale
chyba na szczęście, zostałam w rodzinnych stronach.
W
liceum na początku było całkiem OK. Poznałam jedną koleżankę, z którą jakby tak
od razu złapałyśmy kontakt. Z resztą osób był taki dystans, choć rozmawiałam z
każdym. Warto wspomnieć, że byłam taką trochę szarą myszką. To nawiązywanie
kontaktów nie wychodziło mi dobrze, ale wiecie? Dzięki temu, wiedziałam, że
otaczam się ludźmi wartościowymi, a nie milionem innych, którzy za parę chwil
nie będą znaczyć dla mnie nic. Dlatego też nie uważałam, że to jest mój
problem, bo przecież jakieś kontakty nawiązywałam, więc czy był to dla mnie
jakiś kłopot? Raczej nie. Przerwy między lekcjami spędzałam z głową w
książkach, ale dlatego że to lubiłam. Choć na początku poznawałam klasę. I jak
tak na niektórych patrzyłam, to widziałam, że są dwulicowi, dlatego już wtedy im nie
ufałam. Więc to był taki początek i ani trochę nie byłam nastawiona negatywnie.
Schody
zaczęły się od feralnej wycieczki, chyba do kina. Byłam taką osobą, która jeździła
na prawie każdą szkolną wycieczkę, ale teraz po prostu zwyczajnie nie miałam ochoty. Nie było
żadnego powodu, po prostu nie chciałam. Oprócz mnie były jeszcze dwie
dziewczyny, które również nie chciały. Ja byłam tą odważną i poszłam do
wychowawcy, by mu to oznajmić. I się zaczęło. Dużo pytań na temat dlaczego nie
chce jechać, co się dzieje. Zaczęłam mu tłumaczyć, że zwyczajnie nie mam ochoty
jechać do tego kina, nie muszę zawsze wszystkiego chcieć, mogę czasem po prostu
nie mieć na coś ochoty. I nagle mój wychowawca przyczepił się do tego, że
pewnie nie chcę jechać, bo nie integruje się z klasą, że pewnie źle się w niej
czuje, że jestem wyobcowana, samotna, bez koleżanek i przyjaciół. Trochę byłam
zaskoczona, bo ani trochę tak się nie czułam, a miałam koleżanki i nawet
przyjaciółki. Byłam typem introwertyka, pozostawałam na uboczy, ale ani trochę
mi to nie przeszkadzało. Powiedzieć, że byłam nieśmiała też nie mogę, bo jednak
cechowała mnie odwaga, że jednak poszłam do wychowawcy, podczas gdy dwie pozostałe
dziewczyny się bały. Tak więc zaprzeczyłam swojemu wychowawcy. Chyba go trochę
wkurzyłam tym, że przystawałam przy swoim, że nie dawałam za wygraną. Zarzucił
mi, że słabo nawiązuje kontakty i jak poradzę sobie na studiach, a potem w
przyszłej pracy. Powiedziałam mu, że mam swoje ambicje i aspiracje (oczywiście
użyłam słowa „marzenia”, bo nie obcowałam wtedy jeszcze z taki słownictwem),
które mam zamiar spełnić. Nie pamiętam dokładnego przebiegu tej rozmowy, ale
wychowawca wysłał mnie do psychologa. Oczywiście powiedziałam, że nie pójdę, a
on powiedział, że pójdę. Hahaha J taki sobie
paradoks. Uważałam i uważam do tej pory, że do psychologa idzie się z własnej
woli a nie z woli kogoś innego. Nie poszłam. I wtedy ruszyła lawina. Mój
wychowawca zaczął się nade mną psychicznie znęcać. I chyba ta fala poszła na
całe grono pedagogiczne, ponieważ inni nauczyciele też nie traktowali mnie
dobrze. Dlatego zaczęłam wagarować. Tutaj trochę pokazałam swoją słabość, bo
nie umiałam sobie poradzić z tym, co działo się w szkole. W trzeciej klasie się
ogarnęłam, ponieważ studia i chciałam wypaść jak najlepiej, co jak na pewno się
domyślacie mi nie wyszło.
Pamiętam
sytuacje, w której się złamałam. Mój wychowawca uczył historii i czasami
wybierał uczniów do czytania fragmentów książki. Pewnego dnia wybrał mnie.
Każdy kto czytał – siedział, mi kazał wstać. I ja się zestresowałam, wkurzyłam
też, wiedziałam, że robi to celowo. Podczas czytania często mnie poprawiał,
kazał czytać głośniej. Mój głos zaczął drżeć, w pewnym momencie zrobiło mi się
ciemno przed oczami tak, że nie widziałam tekstu, zaczęłam też płakać. Powiedziałam,
że nie dam rady dalej czytać i usiadłam do ławki.
spadła. nieubłaganie czekając na cel
widziałam obok mojej ręki płonący ból
ta jedna kropla łzy wstrząsnęła mną
zabrała strach przyniosła chłód.
to lustro w którym widzę twarz
rozpala każdą komórkę tęsknoty do szczęścia
jestem zła...
ta łza na szkolnej ławce
obok niszczyciela i tych innych ludzi
czuję jakbym odpływała w swój świat
ginąc w głębi moich łez
Po lekcji kazał mi zostać, powiedział, że za
kilka dni przyjedzie do szkoły psycholog, i że mam do niego pójść. Wiecie,
miałam już dość tego, jak ci nauczyciele mnie traktowali. Po jakimś czasie też
powiedziałam o wszystkim mamie, chciałam też zmienić szkołę, ale jednak
zostałam. Dla świętego spokoju poszłam do tego psychologa. Jak możecie się
domyśleć ta wizyta nie zmieniła wiele w moim życiu. Czułam się źle, dlatego że
się poddałam, że zrobiłam coś, czego nie chciałam. Zrobiłam to, bo miałam
nadzieję, że odzyskam spokój. Myliłam się. Albo byłam ignorowana, albo na
pierwszym planie. Przebrnęłam przez te trzy lata, walcząc z nauczycielami, bo
do końca nie było kolorowo. Moje ostateczne oceny też mnie nie zadowalały. Ale
dotrwałam. I o dziwo wyprowadziłam się od rodziców, o dziwo wyjechałam
ponad 200 km od domu, i o dziwo poradziłam sobie. I wiem, że było bardzo
dużo ludzi, którzy we mnie nie wierzyli, dziwnym było dla nich to, że sobie
radzę i nie potrzebuję pomocy.
Zaczynając
studia, odcinając się od tamtego życia, zrobiłam mega krok w przód, taaaaki ogrooomny
wieeeeli krooook. Chciałam zmienić coś w swoim życiu, bo wiedziałam, że kiedy zostanę w rodzinnych stronach, nie uwolnię się od tego wszystkiego (nie mam nie mam na myśli tu tylko liceum). Wyjeżdżając, nie czułam się szczęśliwa, a bałam się. Wyjechałam w miejsce, wo którym nawet nie marzyłam, a teraz wracam do niego z radością. I zawsze myślałam, że to właśnie okres studiów mnie zmienił, że
to wtedy stałam się pewną siebie, zdecydowaną, wolną kobietą. Ale tak naprawdę
ja się nie zmieniłam, zawsze taka byłam, tylko niespodziewanie pojawiał się
ktoś, kto w perfidny sposób potrafił to we mnie uciszyć. Zniszczyć mnie, tak
wycisnąć ze mnie wszystko to, w co wierzyłam i sprawić, bym uwierzyła w coś
zupełnie innego. Zmieniło się tylko to, że w okresie studiów byłam szczęśliwa,
radosna i pogodna.
Ludzie zawsze będą nam podsuwać
kłody pod nogi, ale my musimy schylić się, wziąć tę belę, wypieprzyć w kosmos i
iść dalej. Czasem ta kłoda będzie mega ciężka, ale musisz ją podnieść! I wiem,
że na pewno masz w sobie wystarczająco siły, by to zrobić. Ja też muszę ją
mieć.
Komentarze